Przejdź do głównej zawartości

Mój pierwszy maraton - osobista relacja z III Maratonu Puszczy Bydgoskiej


Gdy tylko zacząłem myśleć o przebiegnięciu pierwszego maratonu, marzyłem, aby był on dla mnie wyjątkowy. Postanowiłem, że najlepszym miejscem na tę okoliczność będzie Puszcza Bydgoska, w której często trenuję. Może to dziwne, że wyjątkowość wiąże z miejscem, które tak dobrze znam. Jednak wynika to z tego, iż kocham biegać w lesie, eksplorując naturę, obserwując jej życie oraz to jak się zmienia. Puszcza Bydgoska oferuje ogrom pięknych, wymagających szlaków i ścieżek. Październikowy termin maratonu był mi bardzo na rękę, więc tegoroczne Biegi Puszczy Bydgoskiej były dla mnie idealną imprezą na maratoński debiut.



W zasadzie bez żadnej namowy, a jedynie po przesłaniu wiadomości o tym, że się zapisałem, dołączył do mnie Konrad Różycki. Jego uczestnictwo, w tym jakże szczególnym dla mnie starcie, bardzo mnie ucieszyło! Konrad pomógł mi w stawianiu pierwszych biegowych kroków, przekazał i nadal przekazuje wiele cennych porad, przemyśleń i doświadczeń. Nazywam Konrada moim pierwszym trenerem, choć On się z tym nie do końca zgadzał. No więc Ultra Dziadek (www.instagram.com/ultra.dziadek) postanowił, że pobiegnie ultramaraton, którego trasa liczyła 67 kilometrów (dostępne były dystanse 22, 44, 67). Stwierdził, że nie na rękę jest mu biec maraton tydzień po tygodniu (tydzień temu biegł w 40. Maratonie Warszawskim). Jednocześnie pasował mu ten termin, ponieważ tydzień po bydgoskim starcie biegnie 90 kilometrów Bieszczadach, więc powstanie idealna drabinka 42-67-90 :)
Kilka miesięcy przygotowań i realizowanie planu treningowego dodawało mi wiary w siebie oraz mocy w nogach. Niestety 4 tygodnie przed startem dopadła mnie ostra angina, a w jej następstwie grypa. Byłem tak zły na tę anginę, że postanowiłem narysować dla niej GPS’em taki oto rysunek, podczas jednego z treningów ;)


Byłem bardzo bliski tego, aby nie pobiec. Było tak kiepsko, że tydzień przed startem napisałem do Organizatorów z prośbą o przepisanie na półmaraton. Jednak po 3 dniach wróciłem szybko do zdrowia i w miarę optymalnej formy, wykonałem kilka treningów i stwierdziłem, że spróbuję, biegnąc wolniej, niż zakładałem. Napisałem ponownie do Organizatorów z prośbą o powrotne przepisanie :) To była dobra decyzja!
Na kilka dni przed startem okazało się, że dzień ten będzie dla mnie jeszcze bardziej wyjątkowy, ponieważ do naszej mikroekipy dołączy Patrycja Bereznowska - Mistrzyni i Rekordzistka Świata w Biegu 24-godzinnym - prywatnie bliska znajoma Konrada. Okazało się, że Patrycja chce również pobiec ultramaraton. Na dodatek dzień przed startem Waldek Scigocki (w nazwisku nie ma literówki ;) zadzwonił do mnie ze świetną wiadomością mówiąc, że pobiegnie ze mną drugą połowę dystansu. Czy może być lepiej? :)
Oczywiście postanowiłem zostać bydgoskim gospodarzem. Zaprosiłem Patrycję i Konrada na nocleg do siebie. Przyjęli zaproszenie, więc piątkowego wieczoru miałem przyjemność poznać naszą Mistrzynię. Było przemiło. Wieczór w biegowym klimacie był niezbyt długi, a z racji, że tematów do rozmów było sporo, zleciał bardzo szybko. Momentami nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Bogactwo emocji spowodowało, że kompletnie zapomniałem o przedstartowym stresie, a przecież jutro TEN dzień! Czekałem, odliczałem i wreszcie nadszedł!
Pobudkę zaplanowaliśmy na 6:00 – dla mnie to dziwna pora jak na sobotnie wstawanie, lubię pospać dłużej w wolne dni - na żaden weekendowy trening nigdy nie wstałem tak wcześnie. Jednak dla nas była to pora najlepsza, bo startowaliśmy razem o 8:00 – zawodnicy z wszystkich dystansów startowali w tym samym momencie. Wspólne śniadanie, następnie sprawdzenie obecności wszystkich obowiązkowych rzeczy oraz gadżetów, ciuchów, zegarków, pasków, numerów, etc. Kilka minut po siódmej wskakujemy do auta. Jest bardzo rześko i przyjemnie. Na termometrze 6 stopni, wschodzące słońce tworzy piękną łunę nad horyzontem. Wieje delikatny wiatr, na niebie nie ma żadnej chmury - znowu to powiem, czy może być lepiej? Dojeżdżamy na start, znany bydgoski biegacz Tomek tego dnia jest Wolontariuszem i nawiguje autami tak, aby parking na leśnej polance wypełnić możliwie jak najlepiej. Stajemy obok wielkiej maszyny, służącej do wycinki drzew – dziś sobie odpocznie, ponieważ to my się napracujemy. Po wyjściu z auta nieco nas ta poranna rześkość zaskoczyła swoją intensywnością, więc po odebraniu pakietu przez Patrycję postanowiliśmy możliwie długo pozostać w aucie i zminimalizować rozgrzewkę, aby oszczędzić energię potrzebną do ogrzania naszych organizmów. Było naprawdę chłodno w cieniu lasu. Krótka przebieżka z auta na start, szybki depozyt, strzelamy pamiątkowe zdjęcie, dajemy sobie kopniaki na szczęście i przybijamy piątki.


Ultrasi idą ustawić się na przedzie, ja gdzieś dalej - nie walczę o pudło ;) Jeden z Organizatorów, Wojtek, odlicza przez megafon i ruszamy! :)

Start!

Pierwsze kilometry lecą szybko, jest świetnie! Jedyne co mi lekko przeszkadzało, to nieco zbyt niska temperatura – było mi zimno w ramiona i przedramiona – trzeba kupić rękawki na takie okazje. W sumie aż do 5 kilometra było mi chłodno - później jednak do końca biegu idealnie. Zjadam żel, popijam wodą z bukłaka – zaplanowałem, że będę co 5 kilometrów spożywał: żel+woda na przemian z baton+izotonik/pepsi. Taki schemat opracowałem i sprawdziłem na treningach – tych najdłuższych, liczących 20-30 kilometrów. Wracając na trasę - w lesie jest przepięknie i niesamowicie przyjemnie. Dobiegamy do pierwszych trudniejszych wzniesień i stromych pagórków. Las oświetla mnóstwo porannego Słońca, które wzmacnia jesienną kolorystykę i niesamowicie dodaje klimatu. Powietrze jest wspaniałe. Jest sucho, nie ma mowy o letnich, parnych i dusznych porankach. Kilka kolejnych kilometrów pokonuję wspólnie z nowo poznanym kolegą, Tomkiem. Z racji, że Tomek ma już w nogach więcej długich dystansów ode mnie, a jednocześnie jest gadatliwy, to rozmowa wartko postępuje i co chwilę wpadamy w nowy wątek. Dobiegamy do pierwszego punktu odżywczego. Jest zgodnie z oczekiwaniami – weseli Wolontariusze witają nas wszystkich, jakbyśmy byli ich znajomymi. Zjadam batona, popijam izotonikiem i cała naprzód. Nie zdążyłem się obejrzeć, jak "dyszka pękła". No to teraz zaczyna się bieganie. Tomkowi było bardziej spieszno i na najbliższych pagórkach zniknął z moich oczu. Chciałem z jednej strony biec z Nim, lecz ważniejsze było dla mnie trzymanie się założeń – czyli tempo w tym momencie pomiędzy 6:20, a 6:40 min/km.


12 kilometr

Biegnie mi się lekko, czuję się świetnie, zero śladów przebytej choroby. Aż tu nagle chwila nieuwagi, zahaczam prawą nogą o korzeń, lewą próbuję się ratować, ale również o coś się nią potykam i leżę. Jak długi. Szkoda, że nikt nie nagrywał. Najpierw nie mogę w to uwierzyć, później sam na siebie krzyczę, aby finalnie się z tego śmiać – a to wszystko w trakcie kilku sekund. Natychmiast podbiega do mnie jakiś biegacz i pyta czy wszystko gra - ja z uśmiechem mówię, że tak. Biegałem po tych terenach wiele godzin, również po zmroku z czołówką i nigdy się nie przewróciłem. Myślę, że był to taki psychologiczny pstryczek w nos od maratonu, abym nie czuł się zbyt pewnie ;) Niestety na skutek upadku nieco uszkodził się mój numer startowy – otwór w papierze rozerwał się i numer wisiał na jednym zapięciu. Przed startem i na trasie pojawiły się głosy, że papier nie jest najlepszej jakości. Straciłem dość sporo czasu, aby stworzyć nowy otwór dla sznurka - szczęśliwie natura pomogła. Za pomocą małego patyka i zębów poradziłem sobie z naprawieniem numeru i mogłem wracać w pełni myślami do biegu. Wyszło około 2 minut straty. Po minięciu kolejnych pagórków i zbiegów wystukuje 15 kilometr. Żel, woda i w głowie pojawia się myśl – „jedna trzecia za mną”. To najłatwiejszy moment trasy - kilka kilometrów, gdzie jest płasko. Zgodnie z planem przyspieszam i trzymam tempo ok. 5:40 min/km. Po 5 kilometrach wracam do spokojniejszego tempa w okolicach 6:30 min/km, aby podbiec na dość długie i płaskie wzniesienie, na drodze dojazdu do bydgoskiego Portu Lotniczego. To fragment asfaltowy, przechodzi nad drogą ekspresową, która rozdziela Puszczę na dwie części. Po chwili wracam do lasu i niestety moje nogi zaczynają mówić, że są już zmęczone, co mnie zaskakuje. Nie zakładałem takiego zmęczenia mięśni na tym etapie biegu.


fot. Waldek

22 kilometr

Po przekroczeniu mety, a jednocześnie zakończeniu pierwszej pętli, dołącza do mnie Waldek. Od razu mi weselej i raźniej, co widać na powyższym zdjęciu. Wbiegamy na fragment trasy, który bardzo lubię – to wąska ścieżka dla miłośników MTB. Mieści się w dość rzadko obsadzonym lesie, dzięki czemu jest tu dużo światła. Jest lekko kręta i oczywiście pofałdowana. Melduję Waldkowi z zaniepokojeniem, że czuję po 22 kilometrach większe zmęczenie nóg, niż po treningowych 30-stu. Niestety to na skutek przerwy, którą spowodowały choroby. W trakcie ostatnich 3 tygodni planu treningowego powinienem wykonać 16 treningów, a wykonałem tylko 4 i były to biegi regeneracyjne. Myślę sobie wiele razy, że jeśli dalej tak będzie i nogi będą się męczyć w takim tempie, jak na ostatnich 5 kilometrach, to naprawdę nie będzie mi do śmiechu. Jednak ani przez chwilę nie dociera do mnie myśl inna, niż ta, że to TEN dzień i zrobię wszystko, aby dotrzeć na metę! Druga pętla jest trudniejsza, praktycznie ciągle góra-dół - albo stromo, albo doliny o długości 100-200 metrów, albo pagórek o długości 50 metrów. Cały czas falujemy, jak na statku. Każdy pagórek przynosi nową panoramę, którą chciałoby się sfotografować. Ale nie dziś. Na szczęście mam Waldka i dzięki Niemu mam kilka zdjęć. Docieramy do 25 kilometra. To bardzo trudny odcinek, nogi dość ciężkie, ale nie ma dramatu. Bardziej martwi to, że nieco kiepsko zniosłem zjedzenie ostatniego batona, straciłem apetyt, więc w tym momencie żarty idą na bok, trzeba się skupić i przetrwać nieco cięższy moment. 29 kilometr pamiętam bardzo dobrze - był najwolniejszy z wszystkich za sprawą najtrudniejszych podbiegów i zbiegów - zegarek pokazał 08:05. Tutaj na dystansie 8 kilometrów ilość wzniesień jest równa tej, która odpowiada 42 kilometrom trasy tegorocznego Maratonu Warszawskiego. Do tego ten piach, jest miękko, dawno nie padał solidny deszcz. Nogi dostają w kość nawet w momencie, gdy podchodzę pod ostre pagórki – szczególnie czuję to w stopach. Konrad, po przebiegnięciu, opisał ten teren jako „cross po wydmach” - coś w tym jest. Tyle tu biegam, ale na określenie „wydmy” jeszcze nie wpadłem :)

fot. Waldek

30 kilometr

Jest radocha! Znam to uczucie, już dwukrotnie przebiegłem 30. Ciekawe co teraz? Jak to będzie? Gdzie ta słynna maratońska ściana na mnie czeka? Rozmowy z Waldkiem nadal płyną mile i powodują, że górki są mniejsze i bardziej kolorowe. Jednak niestety Waldek po pewnym czasie ma problem z plecakiem nawadniającym i zatrzymuje się, aby go naprawić - zaciął się korek (ilość punktów odżywczych była mała - nie tak jak to bywa na ulicznych maratonach. Każdy zawodnik musiał mieć przy sobie co najmniej 1L bukłak). Umówiliśmy się, że do mnie dołączy. Niestety problem był na tyle duży, że po dwóch kilometrach dostałem od Waldka SMS’owe trzymanie kciuków – musiał odpuścić i udał się na metę. Znowu zostaję sam. Ale w sumie dziś nie jestem sam, bo przecież razem ze mną jest sporo biegaczy i praktycznie ciągle mam kogoś w zasięgu wzroku. Jestem w dobrym nastroju i od początku miałem świadomość tego, że to ja muszę to przebiec.

fot. Waldek

32 kilometr

Słyszę z tyłu znajomy głos i znacznie szybszy od mojego krok. To nie Waldek.
-„O! Daniel, jak Ci idzie?” - mówi to wyprzedzająca mnie bardzo szybko Patrycja, która przecież gdzieś tam na przedzie z Konradem być powinna!
-„Dobrze, ale nieco ciężko. A co Ty tu robisz?” - myślę sobie - skąd Ona się tu wzięła???
-„Organizator źle oznaczył trasę i ją pomyliłam”.
Okazało się, że Patrycja przeoczyła skręt w las na 24 kilometrze – Jej zdaniem nie był wystarczająco dobrze oznaczony – wróciła po dalszym odcinku trasy na metę i biegła drugą pętlę od początku. Nadrobiła tym samym około 8 kilometrów i straciła ok. 50 minut. Kilkanaście sekund i tyle widziałem Patrycję! :) Po kilku kolejnych minutach biegu dołączam do idącego Tomka, którego poznałem na pierwszej pętli. Pytam co i jak, mówi, że jest problem z nogą, ale nie ma dramatu i nie potrzebuje pomocy. Twierdzi, że ukończy. Po chwili rozmowy żegnamy się i biegnę dalej.

34 kilometr

Dłuższa prosta, około 600 metrów płaskiego, wygodnego do biegu duktu leśnego. Podkręcam tempo, aby rozruszać mięśnie po tych diabelnych górkach i dobrze mi to robi. Biegnę tempem 5:40 min/km i jest naprawdę dobrze. Nie szaleję, biegnę równo. Zapomniałem już o tym „niesmacznym” batonie. Na końcu prostej dostrzegam punkt odżywczy i zaczynam słyszeć jakąś muzykę. Kolejne pokonane kroki mówią mi, że to „Enjoy The Silence” od Depeche Mode. Nie wierzę w to, co słyszę. Podejrzewam, że każdy z nas słyszał lub ten utwór, lecz przyznam, że ten odsłuch zapamiętam równie mocno jak ten podczas koncertów, na których miałem okazję być. Kocham muzykę Depeszy i usłyszeć ich w tym momencie, to dla mnie naprawdę skarb. Kilkuminutowy banan na twarzy na 34 kilometrze to niecodzienna sytuacja. Aż się wzruszyłem. Z zaciśniętym nieco oddechem dziękuję Wolontariuszom za ten kawałek, piję kubek coli i ruszam dalej z ciarkami na całym ciele. Pojawia się kolejna myśl: „Jeszcze tylko dycha! Ale za to jaka!”. Cola weszła świetnie i pobudziła moje smaki. Czuję, że muszę coś skonsumować – w zapasie jeszcze dwa batony, których się boję oraz jeden żel. Czas na niego, a batony zjem w domu, do kawy – nie będę ryzykował. Smak żelu na tym etapie trasy jest inny – gorszy :) Smakuje potwornie, ale nie ma to tamto – paliwo musi być dostarczone. Popijam go wodą, jednocześnie opróżniając mój bukłak. Zostaje mi tylko zapas ok. 200ml pepsi na 40 kilometr – zgodnie z planem. Następnych kilka kilometrów upłynęło niesamowicie szybko, mimo, że biegłem wolno. Tutaj również było sporo pagórków, lecz już nie tak ciężkich, mniej piaszczystych. W pewnym momencie dobiegam do skrzyżowania, które poznaję nawet w półmroku, bo to fragment pętli treningowej, którą biegałem wiele razy z czołówką. Jest tu bardzo szeroko i o godzinie 19:00 zimą, gdy zwykłem tu być, Księżyc przepięknie oświetlał to miejsce. Dziś jest zupełnie inaczej, świeci Słońce, a w nogach 38, a nie 6, 10, czy 15. Jak miło tu być! Nagle na zegarku pojawia się...

40 kilometr

Cztery dychy! Super! Jeszcze około 4 kilometry i mam to. Nogi już bardzo ciężkie, na szczęście oddech spokojny. Najbardziej w kość dostały mięśnie czworogłowe oraz prostowniki i zginacze palców – to skutek podbiegów i podejść po miękkim piachu. Czuję ból stóp bardziej, gdy podchodzę pod pagórek, niż gdy biegnę po „płaskim”. Na szczęście praca nad wydolnością przyniosła rezultaty, a poza tym tempo udało mi się dobrać na tyle dobrze, że ani przez moment nie miałem w tej kwestii problemu. Na szczęście przebyte choroby nie dały tutaj o sobie znać – obawiałem się tego. To było dla mnie najważniejsze, że tętno jest bezpieczne i „głowa nie jest gorąca”. Pogoda temu bardzo sprzyja. Nadal jest wspaniale, chłodno i przyjemnie, a zarazem słonecznie. Wolno truchtam, przemierzając kolejne metry. Wtem na zegarku wybija 42 okrążenie. Kolejna myśl wpada do głowy „Jeszcze 195 metrów i jest już maraton!”. To co prawda niedokładna wartość, z zegarka, ale dla mnie wielki kamień milowy - może leży 500 metrów z przodu, albo minąłem go 500 metrów temu (zegarki zwykle skracają przebyty dystans). Jednak to mój dzisiejszy cel i gdy tylko na zegarku pojawia się magiczna liczba 42.2k, sam sobie wręczam małą nagrodę i mówię „No dobra, teraz chwila marszu po płaskim, jakby to była jakaś górka”. Czas na moją małą celebrację i chwilę refleksji. Jestem teraz w miejscu, które znam doskonale. To teren, który mieści się przy punkcie startowym moich treningów. Wiele charakterystycznych elementów. Jedno z drzew o zmroku przypomina kwiat róży. Cieszę się jak cholera! Uświadamiam sobie, że jeśli nic mnie nie zatrzyma, to poza ukończeniem uda mi się zrealizować dodatkowy plan, czyli zmieścić się w 5 godzinach. Jest super! Dobra, dosyć tego marszu, czas dotrzeć do mety. Na tym odcinku mijam zawodników, którzy z przeciwnej strony wybiegają na 3 pętle. Dodajemy sobie otuchy, wymieniamy zmęczone spojrzenia. Ktoś do mnie rzucił żartem, że jeszcze dycha. Dobiegam do przedostatniego skrzyżowania, kilometr do mety. Pojawiają się kibice i codzienni biegacze oraz spacerowicze. Jeszcze dwie małe górki, skręt w prawo i jestem. Tak też się dzieje, nic mnie nie zatrzymało.

Ostatnia prosta

Spokojnie biegnę, dziś nie walczę o sekundy. Życiówką jest bycie na finiszu. Dostrzegam moich Najbliższych i Waldka. Ostatnie metry, ręce w górze i jestem.


ALE CZAD! Udało się! Jestem przytkany emocjami, z trudem coś mówię. Na mecie przeżyłem coś, czego nie dostarczył mi żaden z dotychczasowych biegów/treningów/startów. Przebiec maraton to coś pięknego, a w takich okolicznościach, to dla mnie jakiś kosmos! :) W towarzystwie Waldka idę odebrać depozyt – mimo wzrostu temperatury zaczyna robić mi się zimno. Na razie nie bardzo chce mi się jeść i opijam się pepsi. Siedzimy, rozmawiamy, Waldek przesyła mi od razu zdjęcia i po chwili żegnamy się. Teraz nadszedł czas na oczekiwanie na Patrycję i Konrada. Znalazłem sobie przytulne miejsce przed metą i czekałem na Nich. 


Patrycja dobiegła jako pierwsza z kobiet. Prawdopodobnie byłaby pierwsza w Open, ze sporym zapasem, gdyby nie pomyłka trasy. Konrad wbiegł jako drugi w swojej kategorii – mówiłem mu przed startem, że ma szansę na pudło – kręcił nosem.



Cała nasza trójka była pełna radości. Wspaniały bieg! Jednak trzeba było wrócić na emocjonalną ziemię, bowiem po raz pierwszy musiałem pomóc komuś w zdążeniu na dekorację i wręczenie nagród! :) Nie mieliśmy wiele czasu, ale udało nam się wyskoczyć do mojego domu, odświeżyć się i wrócić. Bydgoszczu! Dziękujemy Ci, że jesteś taki mały ;) Podczas dekoracji poznałem również Renatę - znajomą moich Kompanów. Zabraliśmy ją na...

Dworzec.

Pociąg o 17:32. Na dworcu nie mieliśmy wiele czasu, tematów do rozmów co nie miara, a trzeba było zmieścić szybki posiłek dla moich Gości. Nagle spostrzegliśmy, że do odjazdu pociągu pozostało już tylko 5 minut. Patrycja i Konrad szybko uwinęli się z dokończeniem przekąski i szybkim krokiem zaczęliśmy podążać na peron. Gdy wchodziliśmy do tunelu, który prowadzi na perony, mieliśmy minutę do odjazdu - a może miej, bo zegarki te nie pokazują sekund. Przy schodach na peron powiedziałem, że biegnę naprzód trzymać pociąg i nie był to zły pomysł. W połowie schodów usłyszałem gwizdek konduktora, na co natychmiast odpowiedziałem swoim gwizdem i machaniem rąk. Szybko dostałem się do pierwszych drzwi, natychmiast otwierając je. Patrycja i Konrad na szczęście są szybcy, więc pociąg nie musiał na nich długo czekać. Zdążyli :) Pożegnaliśmy się bardzo szybko i w tym momencie moja piękna, maratońska historia dobiega końca.

Konrad, Waldek – dziękuję, że byliście tego dnia ze mną!!! :)
Dziękuję również z całego serca Organizatorom i Wolontariuszom! Jesteście Najlepsi!!!! 😍

Na koniec kilka tatystyk:
Konrad zajął 11 miejsce na 74 uczestników oraz 2 miejsce w kategorii wiekowej M50. 
Ja zająłem 30 miejsce na 84 uczestników oraz 12 miejsce w kategorii wiekowej M30.
Konrad – 67km – 06:56:05 – śr. tempo 6:11 min/km 
Daniel – 44km – 04:56:33 – śr. tempo 6:44 min/km

Jako ciekawostkę podam wynik Patrycji. Przebiegła ok. 75km w czasie 06:47:21, co daje średnie tempo 5:25 min/km. 👋




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Targety wyrobione, zamykam rok 2018 i otwieram bloga.

Cześć! :) Jestem Daniel i mieszkam w Bydgoszczy. Trenuję bieganie od nieco ponad półtora roku. Pierwszy raz pobiegłem 1 kwietnia 2017. Od pewnego czasu polubiłem również bardzo  jazdę na rowerze. Czasem pływam. Postanowiłem stworzyć to miejsce w sieci, ponieważ w przeciągu ostatnich kilku miesięcy otrzymałem wiele pozytywnych i inspirujących sygnałów od znajomych, jak również od samego siebie - sygnałów mówiących, iż chcę i powinienem coś pisać :) Zamierzam umieszczać tutaj szersze opisy treningów i planów, relacje ze startów, własne analizy i przemyślenia, technikalia dot. sprzętu biegowego. Wszystko to widziane okiem zawziętego amatora, który zakochał się w bieganiu wiosną 2017 roku. Amatora, który nie żyje po to, aby biegać, ale biega po to, aby lepiej żyć. Na opis biegowych początków, jak również samego siebie, przyjdzie czas - teraz pora na biegowe podsumowanie roku 2018! Najważniejsze info - targety udało się wyrobić! :) Ostatni z nich rzutem na taśmę przed imprezą ;) podc

XXVI Biegi Żnińskie - okraszona wspomnieniami licealisty relacja ze startu

Sam nie wiem od czego zacząć, ponieważ ilość wspomnień, które wiążę z miastem Żnin, jest ogromna. Wszystko za sprawą tego, iż chodziłem tu do szkoły średniej, a konkretnie I Liceum Ogólnokształcącego im. Braci Śniadeckich. Przemiło wspominam lata spędzone w tej szkole i darzę ją dużym sentymentem (musiałem zrobić sobie zdjęcie). Start w biegu na dystansie 10 kilometrów, odbywającego się podczas XXVI Biegów Żnińskich, miał być dla mnie sprawdzianem formy przed nadchodzącym maratonem. Zaplanowałem go wspólnie z moją trenerką, która pomogła mi wyznaczyć konkretny cel tempowy. Między innymi na jego podstawie będziemy mogli wyliczyć tempo startowe na Orlen Warsaw Marathon. Miałem pobiec pierwsze trzy kilometry w tempie 4:45min/km, kolejne trzy 4:35-4:40min/km, a ostatnie cztery poniżej 4:35min/km, w zależności od samopoczucia. A moje samopoczucie tego dnia określiłbym jako osobliwe :) ale dobre. Osobliwe, bowiem za sprawą 25-tych urodzin bydgoskiego, kultowego klubu Mózg i atmosfery, kt